Jezioro Bohinj, Słowenia. Moje wielkie odkrycie i zachwyt. O tym miejscu dowiedziałam się zupełnie przypadkowo. Miesiąc później już osobiście sprawdzałam, czy rzeczywiście jest takie fantastyczne jak mówili. Mieli rację.
Bohinj
Bohinj to idealne miejsce dla kogoś, kto marzy o krystalicznie czystej wodzie (w dodatku całkiem ciepłej i z widokiem na góry), ciszy, słońcu i wędrówkach w nieznane.
Jezioro Bohinj, leżące w samym sercu Alp Julijskich to największe i najpiękniejsze polodowcowe jezioro na Słowenii.
Nasza wyprawa na Słowenię była krótka i spontaniczna. Bardzo szybko okazało się, ze za krótka. Już pierwszego dnia żałowaliśmy, że mamy tylko 4 dni wolnego.
Miejsce okazało się rewelacyjne, a punktów do odwiedzenia na miejscu było tak wiele, że nawet cały tydzień to mało, żeby się tym wszystkim nacieszyć.

Podróż
Podróż samochodem z Krakowa trwała ok. 9 godzin. To całkiem sporo, szczególnie, że w planach miałam jeszcze małą wycieczkę do Włoch (skoro już będziemy tak blisko, to jak mogłabym choć na chwilę tam nie wpaść na kawę, żeby usłyszeć buongiorno), ale o tym w osobnym wpisie.
Bled
Pierwszym punktem, który nas zachwycił jeszcze po drodze było Bled. Zatrzymaliśmy się tam wczesnym wieczorem, już prawie dojeżdżając na miejsce. Zwariowałam na widok uroczego kościółka na samym środku jeziora. Wygląda jak z bajki.
Zaparkowaliśmy samochód i zeszliśmy nad jezioro w samym centrum miasteczka Bled.
Deptakiem wędrowaliśmy wzdłuż jeziora mijając zagospodarowane zejścia do wody, kafejki, rowerzystów, rolkarzy i pieszych. Miasteczko i jezioro tętniło życiem.
Ostatecznie przy jednej z plaż, o zachodzie słońca sami wskoczyliśmy do wody i to był doskonały pomysł po całym dniu spędzonym w samochodzie. Woda był orzeźwiająca i ciepła.
Spacer i kąpiel w jeziorze to było dokładnie to, czego nam było trzeba.
Bohinj
Z Bled do Bohinj zostało nam już tylko pół godziny jazdy. Dojechaliśmy do naszego domu późnym wieczorem. Za to rano obudził nas cudny widok górskich szczytów.
Prawdziwy raj ukazał się jednak naszym oczom 5 minut spacerem od domu.
Cisza i spokój. I jak na koniec sierpnia niesamowicie pusto. Gdzieniegdzie jakieś namioty, obok domki do wynajęcia. Ludzi jak na lekarstwo, całe jezioro nasze.
Najcudowniejsze w tym wszystkim, poza widokami i kolorem wody, była dla mnie jej temperatura. Dla mnie, zmarzlucha, który nie znosi kąpieli w lodowatej wodzie, była po prostu idealna.
Wokół jeziora było kilka pięknych małych zatoczek z łagodnym zejściem. Do granicy turkusowej wody można śmiało iść i cały czas czuć dno pod stopami. Przy samej granicy kolorów stojąc w wodzie po szyję nadal widziałam palce u własnych stóp. Zaraz potem dno się „urywa” i zaczyna się głębina. Tam już woda jest nieco zimniejsza.
Triglavski Park Narodowy
Poza leniuchowaniem na plaży warto też wybrać się wgłąb Parku Narodowego Triglav. Po krótkiej wspinaczce wśród skał i lasów możemy dotrzeć do przepięknego wodospadu. Kolor wody oczywiście i tym razem obłędny. Intensywnie zielony.
Vogel
Można też wybrać się kolejką na szczyt Vogel (bilet kosztuje ok. 15 euro ale watro). Ze szczytu rozpościera się wyjątkowy widok na jezioro i białe szczyty Alp.
Stojąc na szczycie po raz kolejny poczułam, że świat jest naprawdę piękny.
Nasza wyprawa miała jeszcze jeden punkt: Grado we Włoszech, ale o tym w osobnym wpisie.
A tymczasem planuję już kolejny wypad w do Bohinj, tym razem na minimum tydzień, a może nawet na dwa. Tyle miejsc jeszcze zostało do zobaczenia.