Jesień przychodzi zdecydowanie zbyt szybko. Jeszcze przed chwilą pisałam euforycznie jaki ten wrzesień jest fajny. Siedziałam w promieniach słońca i zastanawiałam się, co zrobić z całą tą energią. Dziś nostalgia wdziera się przez niedomknięte okna i opatula mnie jak miękki koc.
W oddali słychać odgłosy miasta, za którym zawsze tęsknię. Tęsknię za jego energią, życiem, ludźmi, radością i gwarem. Tęsknię za zapachem świeżych rogalików, kawy i czekolady. Za ciepłym światłem latarni i blaskiem świec na stolikach w kafejkach.
Tęsknię za wąskimi uliczkami i zakątkami pełnymi tajemnic. I za widokiem zakochanych, snujących się po plantach. I biegaczy, z determinacją bijących swoje własne rekordy.
Tęsknię za szaloną energią rolkarzy na błoniach i szczerym śmiechem na babskich spotkaniach przy winie. Za widokiem przyjaciół pochylonych ku sobie, zaangażowanych w żywą dyskusję i roztrząsających życiowe dylematy.
Tęsknię za muzyką ulicznego artysty, która porusza najczulsze struny mojej duszy…
Siedzę dziś i wzruszam się. W pobliżu odgłosy pól i łąki. Cisza przeplata się z odgłosem świerszczy, czarne niebo z iskrzącymi gwiazdami. Lato przeplata się z jesienią, ciepło popołudnia z chłodem wieczoru, dzień z nocą, radość ze smutkiem, energia z sennością. Nostalgia.
Jesień…
Witaj.