Dziewczynki szaleją w basenie, takim naszym, przydomowym. Beztroska, radość, szczęście i mnóstwo śmiechu. Stęsknione za sobą, bo nie widziały się od miesiąca, od zakończenia roku szkolnego. W takich chwilach czas się zatrzymuje. Wszystko, co jeszcze niedawno wydawało się problemem, nagle odpływa w bliżej nieokreśloną dal. Liczy się tylko tu i teraz. I mnóstwo letniego luzu. Śmiech i słońce, które prześwietla liście i wpada prosto do wody.
Lipiec, wakacje, lato, upał, morze, słońce. Wszystkiego tego już doświadczyłam, bo w tym roku wyjątkowo wcześnie zaczęłam urlop. Bardzo go potrzebowałam, choć był on mocno spontaniczną decyzją. Po raz kolejny przekonałam się, że takie są najlepsze. Czuję się totalnie spełniona wakacyjnie, choć wiem, że to jeszcze nie koniec.
A wyjazd? Wyjątkowy, pod każdym względem. Nabrałam sił, uspokoiłam myśli, dowiedziałam się czegoś o sobie, sprawdziłam się. Tegoroczny wyjazd był zupełnie inny niż wszystkie dotychczasowe wakacyjne wyjazdy.
Po pierwsze był nie planowany. Zorganizowany z dnia na dzień. Spędzony w najpiękniejszym miejscu nad Bałtykiem, w jakim dane mi było kiedykolwiek mieszkać. I w bardzo wyjątkowym składzie, bo pojechaliśmy tylko w trójkę, ja i dzieci. Pierwszy raz w takim składzie. I już wiemy, że nie ostatni.
Domek przy samej plaży był tak blisko morza, że co rano budził nas jego szum. Chodziliśmy na plażę boso, wędrowaliśmy brzegiem do sąsiednich miejscowości, odwiedzaliśmy parki linowe i latarnie morskie. Spaliśmy tyle ile potrzebowaliśmy a na śniadanie jedliśmy ciepłe bułeczki i jagodzianki. Ciepłe, bo jednak się okazało, że potrzebowałam mniej snu niż moje dzieci i zaliczałam poranny spacer brzegiem morza a potem pobliską cukiernię.
Było wspaniale. Bez spiny, bez przepychanek, bez pośpiechu i totalnie na luzie. Z dużą dawką śmiechu i robienia tego, co się chce. I o dziwo, okazało się, że wszyscy zazwyczaj chcemy tego samego.
7 godzin jazdy z Krakowa, bez niespodzianek i bez korków. A potem upragniony piasek pod stopami i obłędne zachody słońca. Gofry z bitą śmietaną i lody. Absolutnie codziennie.
Przełom czerwca i lipca. Bałtyk nie grzeszy ciepłem, ja nie znoszę zimnej wody a mimo to udało nam się niemal codziennie wykąpać. Głównie za sprawą młodszej N., która jak na wodnika przystało, nie odpuszczała, dopóki się z nią nie zamoczyliśmy. Potem wygrzewaliśmy się w promieniach słońca albo w ciepłych bluzach.
Ta podróż była dla mnie przełomowa. Zawsze uważałam, że jak wyjazd wakacyjny to tylko w pełnym składzie. Nawet jeśli czasem coś zgrzyta, ktoś nie może dostać urlopu albo trudno coś wybrać i podjąć wspólną decyzję. Myślałam zawsze, ze trzeba się starać. Bardzo starać. Szukać wspólnego punktu, kompromisu (choć czasem bywa zgniły).
Nie trzeba. Nie zawsze. Czasem lepiej odpuścić.
To lato w ogóle jest wyjątkowe. Urlopy planowane ostrożniej, plany zmieniane z dnia na dzień. Niepewność i obawy. Jechać, nie jechać? Jeśli jechać to gdzie? Czy to już ryzyko, czy wyraz troski o siebie. Jak nie dać się zwariować?
Jedni jadą, jakby nic się nie zmieniło. Inni porzucają wszystkie plany i zamrażają się w oczekiwaniu co będzie. Jeszcze inni nie czują w ogóle potrzeby odpoczynku, bo w pracy wszystko zwolniło i właściwie nie wiadomo czym ten urlop miałby się różnić od innych dni. Uroki pandemii….
Bez względu na to, w której grupie jesteśmy, uważam, że zmiana otoczenia jest potrzebna nawet teraz, a właściwie szczególnie teraz. Po miesiącach niepewności, lęku i niepokoju. Po miesiącach życia w zamknięciu, ograniczeniu i obawie.
Magiczny będzie nawet krótki wypad w inny rejon Polski. Przedłużony weekend albo jednodniowa wycieczka (np. w podkrakowskie dolinki). Nie musi to być od razu Portugalia, choć Porto i Lizbonę uwielbiam. Podobnie jak słoweńskie jeziora Bohinj i Bled, które bardzo polecam i marzę o powrocie tam.
Polecam takie wyjazdy „inne niż zazwyczaj”. Nawet te samotne, a właściwie szczególnie takie. Bardzo lubię spędzać czas sama z sobą i nigdy nie czuję się samotna. Nigdy też się nie nudzę.
Potrzebuję ludzi. Lubię ludzi. Pracuję z ludźmi na co dzień i uwielbiam swoją pracę ale równie mocno potrzebuję czasu tylko dla siebie. Dlatego uwielbiam samotne wyprawy rowowe, krótkie wędrówki po Krakowie, kiedy odkrywam nowe zakamarki swojego ukochanego miasta. Lubię nawet wypady „na bieganie” kiedy tak naprawdę nie biegam, bo szczerze nie lubię, tylko idę, słucham muzyki i podziwiam świat. To mi daje szczęście i spokój.
Uważam, że takie wypady i chwile z samym sobą są nam bardzo potrzebne. Mimo, że świat ostatnio trochę wyhamował, podobno… Ja jednak ciągle czuję presję i tempo. Może dlatego, że intensywnie pracuję i czasem zapominam o tym, co ważne. A czasem uciekam przed tym, co trzeba postanowić, zmienić, odciąć…
Tak czy owak, to zawsze dobra okazja, żeby się czegoś nowego o sobie dowiedzieć, jeśli tylko chcemy siebie słuchać. Jest to też dobry czas na zatrzymanie się, odkrycie nowych pragnień, marzeń czy talentów. Na odkrywanie tego, co nam w duszy gra nigdy nie jest za późno.